Dawno, dawno temu opowiadała mi mama, że przy ich domu za Bugiem, przed wojną, rósł piękny jaśmin. Był wyjątkowy, bo podwójny i na krzaku więcej było kwiatów niż liści. Mama zawsze marzyła, aby taki kiedyś mieć. Słyszałam to wiele razy, ale nigdy go nie widziałam, więc i tęsknot żadnych nie miałam. I kiedyś na ryneczku mama kupiła malutki krzaczek, który chyba doskonale wyczuł mamy marzenia, bo wyrósł na piękne krzaczysko. Zachwycają się nim wszyscy, bo jest wyjątkowej urody, a ja mam go teraz u siebie w wazonie. I powiem Wam, że tak jak pięknie wygląda, tak pachnie wyjątkowo słabo. To jedyny punkt, w którym ustępuje tradycyjnemu. który z kolei pachnie przepięknie. Ale o urodę na pewno nie będziemy się sprzeczać, spójrzcie:
Obrazki od Blue - Ani czekają na powieszenie, bez ogonków i z innymi zawieszkami.
Piesio też chciał się pokazać.
Wczoraj przeprowadziłam kuchenny eksperyment, który potwierdził moją dewizę życiową, że nie zawsze waga i liniał są potrzebne. Ta moja dewiza jest bardzo złudna i powoduje, że czasami trzeba robić dwa razy, bo na oko to chłop w szpitalu..., no ale ja tak mam, że rzadko ważę i mierzę. Teraz to wyszło z przypadku. Wyjęłam zakwas z lodówki, dokarmiłam i zabrałam się za pieczenie chlebka. No tak, tylko mąka żytnia wyszła. Zrobiłam przegląd i wymieszałam wszystkie jakie miałam czyli razową, orkiszową, gryczaną, kukurydzianą i coś tam jeszcze. Bez ważenia i zbędnego myślenia czy się uda, wyrobiłam, upiekłam i chlebuś cudny. Aaa, i jeszcze sporo słonecznika. Polecam!
Miłej niedzieli!