Jeszcze tylko jedna kuchenna tilda i nastąpi przerwa. Myślę, że niedługa, bo szycie tych kuchennych aniołków sprawia mi wielką radość. Coraz większą wagę przywiązuję do detali, dlatego tak szczegółowo i w zbliżeniu pokazuję nogi. Wyprofilowanie takiego kształtu , jakiego oczekuję, daje mi mocno w kość. Za to, kiedy się uda, satysfakcja murowana. Są zgrabniutki, smukłe i śmiało można je pokazywać. No to do dzieła.
Te plamki na tarasowym obrusie, to nie efekt mojego niechlujstwa, lecz inspekcji Plameczki, która wskoczyła na stół i zaspokoiła swoją ciekawość, a że u nas mokro, to odciski łapek zobaczyłam dopiero przy zamieszczaniu zdjęć na blogu. Jest już zdecydowanie za późno i za ciemno, żeby zdjęcia powtórzyć. Wracając jeszcze do Plamki, to jakiś czas temu wróciła do domu z pyszczkiem zakrwawionym, że aż strach było patrzeć. Nie można było jej dotknąć, a tym bardziej zajrzeć do pyszczka. Przez trzy dni podchodziła do miseczki, ale niewiele jada. Mąż zabrał ją do weterynarza i okazało się, że potrzebna będzie operacja usunięcia kła. No i mamy takiego pół - wampirka. Widać, że jej tego ząbka brakuje, ale radzi sobie dzielnie.
I jeszcze migawka z pobytu z chłopcami w Muzeum Mydła i Historii Brudu w Bydgoszczy. Było fantastycznie. Wszyscy (nawet dziadek) zrobili piękne mydełka, a Pani przewodnik przecudownie przekazała informacje na temat historii brudu.
To dzisiaj tyle. Wracam do mojej tildy, dziękując za wszystkie komentarze pod ostatnim postem.