sobota, 29 listopada 2014

Wstążeczkowa pani

i pewnie to do mnie przylgnie, pomyślałam, czytając Wasze ostatnie komentarze. Nie da się mnie przyłatać do jednej techniki, bo ciągnie mnie w każdą stronę jak wilka do lasu, stąd taki rozgardiasz w moich postach. Są rzeczy, których spróbowałam i raczej do nich nie powrócę, ale też do niektórych odezwę się co jakiś czas. Tak już ze mną jest, że muszę robić to, na co mam ochotę. Pewnie gdybym została przy wstążkach więcej byłoby perfekcji, ale ja tak nie potrafię i chyba w końcu znielubiłabym je, więc jeżeli ktoś czeka tylko na wstążki, to będą, ale  z przerywnikami.
    Ostatnio pani dyrektor mojej szkoły zadzwoniła z prośbą o przekazanie prac na szkolny kiermasz. Nigdy nie mam prac na zapas, wiec musiałam wziąć się do roboty. Równolegle robię obrazek dla Ani i cieszę się, że mam trzecie oko, bo w końcu mogę popracować wieczorkiem. W dzień zaczyna brakować czasu. Dzisiaj pokażę to, co udało mi się zrobić.






    Wczoraj prosto z Prowansji dostałam lawedę, a w zimowym słoneczku suszy się liść laurowy. Zapach w całym domu.

    Plamka już  większość dnia spędza w domu i nie włóczy się po osiedlu, za to wybiera miejsca co najmniej dziwne. Tu, szafka w korytarzyku.

niedziela, 23 listopada 2014

Wróciła tęsknota

za krzyżykami i oddałam jej się w całości, na całe trzy dni. Jakie to dziwnie przyjemne uczucie, gdy po kilkunastu latach bierzesz igłę i zaczynasz stawiać krzyżyki, a potem kolejne, kolejne. Wciąga jak dobra kawa. a ty chcesz coraz więcej i więcej, i układasz wzory, które zaraz zrobisz.

I nie byłoby to możliwe, gdyby nie maszyna, podświetlana, ruchoma, która jest teraz najważniejszym sprzętem w moim domu i zarazem moim wielkim okiem.
    Cudna, bo pozwala robić to, czego nie miałam już tknąć, a przecież krzyżyki to moja pierwsza miłość. Nieodwzajemniona zresztą, bo wzrok spsuł się na tyle, że mogłam o krzyżykach zapomnieć. Z takiej właśnie konieczności narodziła się pasja wstążeczkowa. Ostatnio podarowałam Duśce różyczki, bardzo przypadły mi do gustu i sobie zrobiłam podobne.

Miłej niedzieli!

poniedziałek, 17 listopada 2014

Na życzenie

i w podzięce dla Duśki za piękne ozdoby, które umieściłam w ostatnim poście.  Róże zawsze  robię z wielką przyjemnością, aczkolwiek  obawiam się, że gdzieś zagubię proporcje. Tym razem jest chyba ok. Leciuteńko podmalowałam środki, natomiast bardzo skupiłam się na tle. Miodowy materiał przerobiłam na zielony i przez to różyczki są bardziej widoczne.





Cały czas powstawały zakładki, a sterta jeszcze leży do wykończenia.Wszyscy moi znajomi będą czytać książki!




piątek, 14 listopada 2014

Jakiś czas temu Duśka

uraczyła mnie przecudnym prezentem. Za transferki poprosiłam o  bombkę, bo moje marzenia o białej choince są nadal aktualne, a tu nadmiar szczęścia. Absolutnie perfekcyjne, piękne ozdoby na choinkę. Zaraz zabrałam je do ogródka na sesję zdjęciową, ale z różnych powodów mam czas dopiero teraz, żeby je pokazać. Danuś, bardzo dziękuję!





    Kilka miesięcy temu zawitałam do Mamelkowa. Lubię tam być i czytać relacje mamy - Gosi. To cudowna, radosna, pozytywna rodzina. Kiedy więc dowiedziałam się, że Martusia, siostra uroczego Mamelka, kocha koty, postanowiłam zrobić dla niej kocie prezenty. Niestety, fotografowałam je systematycznie, tak jak powstawały, potem już nie miałam głowy do tego, aby biegać z aparatem, więc połowa niesfotografowana. Pewnie Gośka pokaże kiedyś wszystko u siebie, ale to za jakiś czas, bo Mamelkowo mieści się w Wielkiej Brytanii.
Na zakładce było już później imię Martusi





                                                      A to mój leniwy prototyp,
który chwilę później okupował domek dla pieska, wykonany przez mojego wnuczka. Demolka była straszna i dzisiaj trzeba wszystko naprawić.

                                        Powstało też kilkanaście zakładek, tutaj te pierwsze.

środa, 5 listopada 2014

To życie pisze scenariusz

niezależnie od naszej woli...Dla mnie to taki czas, trudny czas, kiedy nie ma się czasu na bloga, na śledzenie komentarzy, na wpisy u koleżanek. Kiedy cierpi ktoś bliski, cierpi cała rodzina. W tym zawirowaniu bywają jednak miłe chwile, bo wyciszenie przynoszą mi wstążki i cudowne niespodzianki od blogowych koleżanek.
    Te wrzosy, to zapowiedziane powiększenie ostatnich. Dodam, że to 90 metrów fioletowej wstążki czyli dokładnie cała szpulka.
                Dla porównania te ostatnie malutkie. Niżej, w sąsiedztwie moich ulubionych maków.
    A wczoraj od Blue - Ani dostałam przepiękne hafty. Co roku mam  taką porcję i szleję z radości.         Wszystkie wnuki mają już woreczki i fartuszki z jej haftami. Aniu, dziękuję.